O autorze

Wychowany na molosach i wciąż w nich zakochany, ostatnio uwiedziony przez buliki i w stałym związku z Avisem (American staffordshire terrier)

wtorek, 16 sierpnia 2016

Dwie drogi szkolenia




Zasadniczo rozróżniam dwie drogi szkolenia psa. Pierwsza ma na celu doprowadzenie do takiego etapu, by wykonywał on komendy zawsze i bez wahania. Ta ma swoje ewidentne ograniczenia. Jeśli właściciel zostanie niespodzianie pozbawiony przytomności, to co warty pies obronny, który nie podejmie działania bez komendy. Druga odwrotnie – ma na celu spowodowanie, by pies wykonywał działania instynktownie, bez komendy. Ta też ma swoje słabe strony – pies może źle odczytać ludzkie intencje, na przykład udawany atak na właściciela odebrać serio i podjąć jak najbardziej poważne działania. Idealną kombinacją wydaje się połączenie tych dróg w spójny system, tak jak to pokazano na filmie podesłanym mi przez znajomego na fejsa. Robi wrażenie, prawda? Wbrew pozorom jednak, nawet taka synteza ma swoje ograniczenia, o których nie można nigdy zapominać.





Moja nieodżałowanej pamięci bokserka Bo miała wybitny popęd do obrony dzieci i od maleńkości wykazywała chęć atakowania osób, które prezentowały agresywne wobec nich działania. Wystarczyło delikatnie ich wzmocnienie poprzez zwykłe pochwały i nagrody, by ta cecha stała się wyraźnym elementem jej charakteru. Nawet tylko nieco bardziej dynamiczna scena dorosłego z dzieckiem, czy to zabawa w siłowanie, czy nie daj Boże karcenie połączone z szarpnięciem za rękę, wystarczała, by zaczęła ostrzegawczo szczekać, co sygnalizowało, że jest niepewna sytuacji i jej się to nie podoba. Wszystko wydawało się pod kontrolą, bo wysyłała jasne sygnały. Kilka razy jednak mnie zaskoczyła.

Raz na proszonej imprezie, gdy pod stołem zbierała najlepsze kęski od wszystkich gości, do gospodarza podszedł jego synek, by spytać, gdzie kasety z bajkami. Ten, już po kilku toastach, ale jeszcze w sumie trzeźwy, nieco bardziej niż zwykle zamaszystym gestem chciał wskazać miejsce. Niestety, ruch ten wypadł koło głowy dziecka i stało się coś, czego nikt nie przewidział, a nawet gdybym to przewidział, i tak bym nie zdążył zareagować – Bo jak strzała wyskoczyła spod stołu i zawisła zębami na ręce gospodarza. Na szczęście znała go dobrze, więc nie gryzła, a tylko chwyciła za przedramię, w dodatku przez koszulę i marynarkę, on zaś znalazł się naprawdę na poziomie i docenił jej dobre intencje... Ale mogło się skończyć inaczej.

Innym razem po spacerze przez park przysiadłem na parkowej ławce przy placu zabaw dla dzieci. Przed nami piaskownica pełna maluchów, dookoła ławki z matkami. Po drugiej stronie piaskownicy rozłożysta kępa krzewów wystrzyżona w całkowicie nieprzenikniony dla oka, zaoblony prostopadłościan. Słońce, żadnych psów w zasięgu wzroku. Może Bo dawała wcześniej jakieś sygnały ostrzegawcze, ale wyluzowany nie zwróciłem na nie uwagi. Odpiąłem smycz pewny, że Bo się przy mnie położy, a ta nagle, z impetem ruszyła do przodu. Wpadła w piaskownicę rozrzucając na boki biedne dzieciaki i wyrzucając spod łap fontanny piasku po czym wbiła się niczym pocisk we wspomniane krzaki. Zapadła, jak w jakimś filmie, cisza, takie zatrzymanie czasu w oczekiwaniu aż dzieci wyjdą z szoku i zaczną się drzeć a ich matki rzucą się na mnie. Jednak zanim to nastąpiło z krzewów dobiegło wściekłe warczenie i krzyki, a po chwili wypadł z nich facet w długim płaszczu a za nim Bo. W słoneczny, ciepły dzień, ten płaszcz rodem z kreskówki uratował faceta, przynajmniej na chwilę, gdyż Bo zamiast łapać go za ręce czy nogi darła ten płaszcz. Adrenalina musiała dodać mu sił, bo biegł prawie z normalną prędkością z uwieszonym u płaszcza trzydziestokilowym ciężarem, który w dodatku szarpał i zapierał się wszystkimi czterema łapami. I wtedy nadeszło dla mnie ocalenie.

- To zboczeniec, to pedofil! On podglądał dzieci! – krzyknęła któraś z matek i rzuciła się za nim w pogoń z wyraźnie morderczymi zamiarami. Inne nie czekając ani chwili, porzuciły swe dziatki i ruszyły w jej ślady.

Nie wiem, co podziałało – czy moje wołanie, czy widok tej szalonej pogoni, w każdym razie Bo puściła i wróciła do mnie biegiem, rozbuchana i zadowolona, jakby rozpędziła co najmniej stado dzików. Nie czekając na epilog tej draki wziąłem psicę na smycz i cichcem się oddaliłem. Od tego czasu pamiętam, żeby zawsze, gdy biorę psa na spacer, mieć oczy dookoła głowy i bacznie go obserwować. Nawet człowiek może zrobić coś niespodziewanego, a co dopiero pies. I zawsze o tym trzeba pamiętać. Tym bardziej, im pies większy, bardziej samodzielny i silniejszy.


Wasz Andrew

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyraź swoje zdanie w komentarzu.